Sterydy i chemia pozbawiły go również sporej ilości energii...nie miał już sił, żeby biegać i hasać jak wcześniej, ale nie znaczy to, że nie był radosny. Był w tym okresie wyjątkowo czuły, ciągle się przytulał, kazał się "mylać" a to po pleckach, a to po nóżkach... to było cudowne, ale najcudowniejsze było to, ze dosłownie co chwilkę powtarzał, że nas kocha... był w tym wszystkim taki uroczy, ze można go zjeść:)
Ten okres leczenia nie wymagał pobytu w szpitalu. Dojeżdżaliśmy dwa razy w tygodniu na chemię i badania kontrolne. I właśnie przy okazji takiego badania, a było to w Wielki Piątek okazało się, ze Otuś jest w głębokiej aplazji... wyniki poleciały na łeb na szyję... a od rana utrzymywał się stan podgorączkowy. Pani Doktor, ze temp nie przekroczyła 38st zaleciła podawanie antybiotyku doustnie i zaleceniem podawania silniejszego środka przeciwgrzybicznego na nadżerki, które pojawiły się w buźce, wypisała nas na święta do domku... Sobota minęła w miarę spokojnie chociaż Otuś był bardzo smutny i nie uśmiechał się prawie wcale... dużo spał. Ale mimo nienajlepszego samopoczucia Darusi udało się namówić go do malowania jajek wielkanocnych... przyznam, ze oboje zrobili to przepięknie:)
Niestety w niedzielę rano, tuż przed świątecznym śniadankiem okazało się, ze temperatura przekroczyła 38st. co oznaczało, ze antybiotyk doustny jest za słaby i nie radzi sobie z infekcja, konieczne było podanie antybiotyku dożylnie, a to wiązało się z pobytem na oddziale. Do śniadania już nie zasiedliśmy, zaczęło się pakowanie w pośpiechu... W następnych dniach wszystkie dolegliwości się nasiliły... temperatura utrzymywała się jeszcze przez ok tydzień, a ból buźki tak się rozhulał, że konieczne było podawanie morfiny. Utrzymująca się tak długo temperatura mogła oznaczać infekcję broviaka czyli naszego wężyka, przez którego Otuś dostawał leki i miał pobieraną krew. Bez niego musiałby być za każdym razem kłuty... nie chcę nawet o tym myśleć... Na szczęście okazało się, że to nie wkłucie jest przyczyną gorączki i wężyk nadal jest z nami:))
Mimo bólu apetyt nadal się utrzymywał bo sterydy choć z powodu infekcji już odstawione nadal działały... Przez ten czas Otuś jadł jedynie bardzo delikatny rosół z kluseczkami... i pochłaniał tego niesamowite ilości. Po długim majowym weekendzie wyszliśmy do domku, buziak się goił, humor wracał a apetyt ustępował...
Po tygodniu wróciliśmy na oddział aby przyjąć chemię, która wymagała całodobowego płukania i punkcję. Dziś zakończyliśmy pierwszą serię ostatniej chemii, za tydzień zakończymy drugą. Zostaną nam jeszcze tylko naświetlania i przejdziemy na chemię podtrzymującą, ten etap będzie najdłuższy bo potrwa ponad rok, ale będzie się odbywał już w dużej mierze w domku i w formie doustnej. Jedynie na początku 4 razy co miesiąc będziemy musieli się położyć na oddział na dobę aby wykonać punkcję...a później już tylko badania kontrolne i powrót do normalnego życia...
To co najgorsze już za nami... jeszcze tylko naświetlania...
do zobaczenia, usłyszenia
buziaki:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz