niedziela, 21 sierpnia 2011

sierpień

niby wakacje...niby słoneczko...niby z uśmiechem...a jednak...

9 sierpnia zgłosiliśmy się do kliniki na badania przed punkcją... mieliśmy zgode Pani Doktor, ze nie musimy kłaśc się na oddział tylko możemy przyjechać z domku... stało sie jednak inaczej...
już na dzień dobry usłyszeliśmy, że nie będzie punkcji, ponieważ zapadła decyzja, że każda punkcja w znieczuleniu ogólnym musi odbywać się w warunkach szpitalnych a nie w ramach oddziału dziennego...a w związku z tym, że aktualnie nie ma miejsca musimy ją przełożyć na następny tydzień...
dodatkowo pojawił się kolejny powód, który dyskwalifikował Otusia z zabiegu... w rozmowie z Panią Doktor dowiedzieliśmy się, że wyniki są dobre, wprawdze w dolnej granicy, ale jeszcze w normie:) ale nie w tym rzecz... zawsze informujemy co działo się między wizytami kontrolnymi, zwłaszcza sytuacjami niepokojącymi...a taką , choć nie tak mocno niepokojącą były pojawiające się nieregularnie, incydentane i mało obfite wymioty...okazało sie jednak, że to bardzo niepokojący objaw, Pani Doktor bardzo wnikliwie zbadała Otusia...chociaż, nie ułatwiał jej tego...był wyjątkowo niespokojny... Pani Doktor zaleciła wykonanie badania dna oka, które miało wiele wyjaśnić...poddaliśmy jemu Otusia już następnego dnia, który tym razem ściśle współpracował podczas badania wykazując się wyjątkową cierpliwoscią:) byłam z niego baaaaardzo dumna!!!!
Na szczęście okazało się, ze wszystko jest w porządku...jednak również tego dnia pojawiły sie wymioty... pojechaliśmy do kliniki poinformować o wyniku i wymiotach i po konsultacji Pani Doktor poleciała wnikliwie obserwować Otusia i jeśli pojawią sie kolejne wymioty natychmiast zgłosić się do kliniki...
....ale już się nie pojawiły:) we wtorek 16/08 zgłosiliśmy sie do kliniki, Otuś dostał "motylka", pobrano krewkę na badania i przyjęto na oddział... w środę rano była punkcja, potem wybudzenie, wyleżenie kilku godzin po punkcji tym razem graniczyło z cudem...zwykle przesypiał najgorszy czas, teraz obudził się jeszcze na stole zabiegowym i chciał szybko wstawać...a tu trzeba leżeć i leżeć i leżeć... płakał, złościł się, marudził...ale wytrwał...dzielny Zuch:) bardzo pomogła Darusia, która przyjechała w odpowiednim momencie i załagodziła podenerwowanego braciszka:) nie ma to jak starsza siostra...:)

pozdrowionka:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz